top of page
Szukaj
  • tomickiewicz

Tryby a literatura


Julian Kornhauser utyskuje w „Odrze” (4/2006), a ja hic et nunc komentuję:

„Taka sytuacja sprzyja nadmiernej obecności pisarzy zrodzonych z medialnych wyobrażeń, a nie wynikających z rzeczywistego ich znaczenia”. Pomijam „nadmierną obecność pisarzy”, która jaka jest, każdy widzi albo i nie widzi, i przechodzę do „rzeczywistego ich znaczenia”, bo zachodzę w głowę, co zacz? A zaszedłszy, odpowiadam: rzeczywiste znaczenie pisarza, obojętnie z czego zrodzonego, jest dokładnie takie, jakie mu osobiście zechcę nadać. Atłasowa czapeczka ze srebrnym chwostem na czubku dla tego, kto mnie zdoła zmusić do wzięcia za swoje „medialnych wyobrażeń” o tym czy owym pisarzu. Mam na to własne wyobrażenia i czuję się z nimi – słusznie czy nie – serdecznie związany. W każdym razie na tyle, aby ich nie zamieniać na cudze, tym bardziej na jakieś medialne czy obiegowe psiajuchy.

„Wystarczy słowo wypowiedziane w telewizji czy napisane w masowej gazecie, by stworzyć «gwiazdę». Takich gwiazd mamy już sporo w ostatnim dziesięcioleciu. Jedne szybko upadają, inne trzymają się mocno dzięki podsycaniu przez media”. Święte słowa. Wystarczy słowo wypowiedziane w telewizji, a wyłączam telewizor i przerzucam się na słowo napisane w gazecie masowego rażenia, a tam to samo: jedne anioły upadają, inne trzymają się mocno, choć nie bardzo wiadomo, czego ani dlaczego się mianowicie trzymają, i tak przez całe dekady, więc przerzucam się na słowo napisane w „Gościu poniedziałkowym”, branżowym piśmie nurków delijskich, do którego – nikogo nie anglizując ani demonizując – sam pisuję, więc przynajmniej wiem, na czym stoję.

„Ale nie wszyscy podlegają temu mechanizmowi kreacji. Właściwie większość pisarzy istnieje poza jego zasięgiem. O nich jednak głucho”. I bardzo dobrze! Chyba nie chcemy, aby stawali w konkury z upadłymi (już / wkrótce / ponownie / chronicznie) aniołami i gwiazdami telewizji i gazet masowego przerażenia. Osobiście życzę im, aby jak najdłużej pozostawali poza zasięgiem sprawiedliwości masowej. Niech sobie będą poza i mają czas na pisanie.

„Żeby przyciągnąć widownię na jakiekolwiek targi książki, organizatorzy szczycą się obecnością autorów, którzy z literaturą niewiele mają wspólnego”. Jacy organizatorzy, tacy autorzy. Jak powiada Tristram: „Zwykli ludzie, którzy posiadają bardzo skąpą wiedzę o fortyfikacjach, mylą często rawelin z półszyjkiem, chociaż są to rzeczy zgoła odmienne”. A od siebie dodam: a niech mi się stolec wypsnie! Zawsze myślałem, że książki są dla czytelników a nie dla widowni! (Co widownia miałaby z książkami robić? Oglądać, podziwiać okładki, czcionkę, krój?). Taka jest moja opinia, podzielam ją całkowicie i nie ma się o co targować. W każdym razie, nie ze mną. Nie oddam ani guzika!

„Niebezpieczne to poczynania. Zamieniające uczestnictwo w kulturze w zwykły rynek zbytu. Pomylono zadania, odwrócono się od wartości”. Ma się rozumieć. I się rozumie. Tyle że „uczestnictwo w kulturze” zamienionej „w zwykły rynek zbytu” nie jest de facto uczestnictwem w kulturze, a uczestnictwem w rynku zbytu, a to mnie interesuje akurat tyle, co cały biznes i zarządzanie świata, of whole rotten world, a nawet wszechświata, of whole rotten universe. Słowem, to mnie wcale nie interesuje. Powiedziałbym nawet, że to mnie nie interesuje w ogóle. A nawet: ani trochę. To mnie dokładnie co do przecinka nie interesuje. Co do kropki nad „i” i kreski nad „o”. I ogonka pod „e”. Każdy się bowiem odwraca od takich wartości, od jakich się chce odwracać i nic komu do tego. Tak to oceniam z punktu widzenia wartości, których się trzymam tak, jak inni trzymają się swoich. Każdemu wolno kochać. Każdy ma prawo być głupi. Bodajby jedli psie gówno, którzy myślą inaczej.

„Niezależność artysty uznano za dziwactwo i wprzęgnięto w tryby kultury masowej. Owszem, możesz być niezależny – wmawia się nam – ale powiedz o tym w telewizji. Czy niezależność w tradycyjnym znaczeniu jest w ogóle jeszcze możliwa?”. Oczywiście, że jest w ogóle jeszcze możliwa niezależność artysty. I to w „tradycyjnym znaczeniu”. Oto ja jestem artystą – na własny użytek – niezależnym, a do tego nie wprzęgniętym w tryby. I ani słowa o tym nie mówiłem w telewizji. Toż gdzie mnie do telewizji – a gdzie telewizji do mnie! Lepiej już miesić wapno niż pchać się z własną niezależnością i literaturą do telewizji. Niezależności artysty nie można wprząc w tryby, albowiem – jak wyżej – niezależność artysty wprzęgnięta w tryby, nie jest już niezależnością, a artysta wprzęgnięty nie jest artystą. Toż to jakieś kuriozum mobile, a nie niezależność i artysta. Nie ma co płakać nad nierozlanym.

Kilka stron dalej w tym samym numerze „Odry” Tomasz Różycki powiada: „Taka jest natura mediów, że nie szukają talentów, ale gonią stadami za wydarzeniem”. I ani łezki nad tym nie uronił! A nawet, jak mi się wydaje, z lekka jakby poweselał. Ponieważ – jak zauważył – „literatura jest gdzie indziej”. I nic mediom masowego pierdzenia do tego, gdzie.

A zatem, Panie Julianie, odwagi! Trzeba umieć zdobyć się na odrobinę heroizmu i wzorem młodszych włączyć luzik. Inaczej przyjdzie wyzionąć ducha odbytnicą.

A poza tym uważam, że Sztokholm powinien zostać zburzony.

Grzegorz Tomicki

Pierwodruk: http://www.fa-art.pl/artykul.php?id_artykulu=428&szablon=

0 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page